Cynizm a uczucia - czy naprawdę tak nas odrzuca słodko-pierdzący klimacik?

Mnóstwo ludzi dzieli się wspólnymi zdjęciami będąc w związku. Słodkie komentarze, emotikony, przepychanki kto kogo bardziej kocha i kto jest czyj. Obchodzenie miesięcznic, kwiaty, wyjazdy, randeczki, kino, kawka na mieście, spacer za ręce, mnóstwo snapów, instastory i publicznych "dowodów" na to, że jesteśmy razem.

I tutaj już uruchamia się we mnie moje specyficzne poczucie humoru i szydera. 

"Więcej tych serduszek nasraj" / "Ludzie, zielone już jest, przejdźcie przez te pasy zamiast się lizać na przejściu" / "Ile razy jeszcze mam to oglądać" i inne myśli, które przewijają się w mojej głowie nie tak rzadko jak powinny.

I to nie jest kwestia, że zazdroszczę i tak wylewam żółć. Będąc w związku miałam takie samo nastawienie i reakcje. Pech chciał, że ostatni mój facet miał takie samo usposobienie i hejtował podobne sytuacje równie soczyście. Nasz związek od początku był właśnie taki. Pozbawiony słodko- pierdzącej otoczki, relacja dwojga sarkastycznych osób, nie afiszujących się ze sobą. Patrząc teraz, widzę, że to była trochę zbrodnia doskonała. Nie został żaden ślad, poza jednym zdjęciem nigdy nieupublicznionym, że cokolwiek nas łączyło. 

Byłam tym zachwycona. Jakie szczęście, ktoś normalny, nie muszę słodzić, ani wymyślać jakiś "misiaczku/koteczku/wpisz zdrobniale każde inne zwierzę". Myślałam, że to niesamowite, że od początku to takie dojrzałe, że zachowujemy się jakbyśmy byli ze sobą 23 lata i znali się na wylot. Motyle zniknęły po miesiącu spotykania się. Było tak NORMALNIE. I myślę, że to normalnie po czasie doprowadziło mnie do szewskiej pasji. 

Wszystko super, być cynikiem i wyśmiewać te obnoszące się z uczuciem pary, ale czy da się żyć bez jakiegoś publicznego dowodu tych naszych uczuć? 

Po czasie okazuje się, że takie przeskoczenie etapu srania żarem na punkcie swojego partnera w związku, kończy się końcem - końcem związku, bo etap słodzenia, wychodzi na to, jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania relacji. Nie wiem co w tym jest, ale chyba przez to buduje się jakaś pewność. Pewność, że się kochamy. Na początku rzuca się tym wyznaniem na lewo i prawo, tacy zakochani jesteśmy. Szacunku nabiera się z czasem i to kocham nabiera pełniejszego, innego znaczenia. Jeśli tego zabraknie, to braknie nam liny, na której będziemy wiązać supełki zaufania, wspomnień, szacunku, miłości, troski. 

I już nie uwierzę, jak ktoś szyderczo komentujący słodziutkie pary, powie, że nie chce nigdy takich choćby dwóch tygodni, nie chce tego głupiego zdjęcia #couplegoals #togetherforever etc.
Każdy tęskni i chce, tylko cynikowi głupio się przyznać.




Komentarze

Popularne posty