We are so messed up.
W moim życiu otacza mnie wiele zajebistych kobiet. Zaczynając od tych najmłodszych... Mam wokół siebie kobiety, jeszcze niepełnoletnie. Mam wokół siebie kobiety, które jeszcze nie skończyły dziesiątego roku życia a już mnie inspirują. Zwłaszcza te małe dziewczynki, które idą po swoje, bez znaku w głowie nie da się tylko po prostu to biorą. Są przy mnie kobiety, które stoją przerażone u progu dorosłości, bo nie wiedzą co będzie za chwilę, ale biorą każdy dzień na klatę i godzina za godziną radzą sobie z życiem. Mam obok kobiety, które są niewiele młodsze i konsekwentnie realizują swoje plany, biorąc co chwilę jednak korektę na marzenia wobec możliwości. Mam kobiety, które są w moim wieku i ciężko harują po to, żeby skończyć studia i wyżywić rodzinę, której oddech już chcą czuć na plecach. Mam obok siebie kobiety, które są niewiele starsze, które ciągle zmieniają studia i pracę, bo chcą założyć rodzinę, ale nie stać ich na to, żeby robić to co kochają, więc robią wszystko żeby robić pieniądze. Mam obok siebie kobiety, które są starsze mniej więcej o dekadę i stawiają powoli kroki w świecie bycia mamą i ogarniaczką domu, nie mając pewności, czy praca w korpo i drugie dziecko jest do połączenia. Mam kobiety, które są starsze 20 lat i trzymają za pysk firmy i wszystkich chcących im odebrać zasługi za zbudowane imperium zawodowe. Mam kobiety, które stają na głowie, żeby dogadać się ze swoimi nastoletnimi dziećmi i pogodzić się z ich odcinaniem pępowiny. Są przy mnie kobiety, które grzebią swoje dzieci, a ich serca rozrywają się na miliony kawałków i bezpowrotnie oddają kawałek siebie w ciemność. Stoją przy mnie kobiety, które czekają na ostatni zakręt przed emeryturą, albo już z niego wyszły i próbują się odnaleźć w nowej rzeczywistości, kiedy pierwszy raz od dekad, nic nie muszą. W końcu mam kobiety, które żegnają swoich mężów i czekają aż będą mogły przestać być silne dla dzieci i pogrążyć się w ciemnym pokoju w rozpaczy za tym, który miał być wsparciem na zawsze, a śmierć ich, cholerna, rozłączyła.
Wszystkie te kobiety łączy jedno. Siła.
Radzimy sobie z wieloma rzeczami, na każdym etapie naszego życia. Ciągle jesteśmy wsadzane w jakieś schematy i funkcjonujemy w nich lepiej lub gorzej, albo je po prostu obalamy. Uwielbiam obserwować i rozmawiać z kobietami. Otwierają mi głowę, pokazując nowe horyzonty, o których nie miałam pojęcia.
Przykład sprzed kilku dni. Rozmawiałam w pracy z dziewczynami, na temat komentarza pod ostatnim postem, bo bardzo chcę się do niego odnieść w dłuższej formie i pociągnąć wątek, ale potrzebuję do tego szerszego spojrzenia, więc pytam. Pytam je o dwuznaczne komentarze, o facetów nie rozumiejących słowa nie, o wszystko co było w tamtym komentarzu. Spodziewałam się przyklaśnięcia, albo chociażby aprobaty poruszania takiego tematu. O jakże się zdziwiłam. Dziewczyny (żony, matki, lat 30/40) w trakcie rozmowy wyjaśniły mi, że dla mnie/nas, dwudziestolatek, to jest poważny problem. One jednak obecnie nie mają z nim zupełnie styczności. Mówiły, że teraz mnie to dotyka, bo to ten etap, że ktoś się interesuje naszą zewnętrznością, budzimy zainteresowanie, i że jeszcze dziesięć lat i będzie po sprawie... Do jakich wniosków doszłam po tej rozmowie, to opiszę innym razem, jak zbiorę do kupy te wszystkie rozmowy odbyte po ostatnim tekście.
Sytuacja ta jednak otwiera mi kolejne okienko, kolejny punt widzenia. I to jest to co uwielbiam. Trudno jest odpuścić i przyznać do niewiedzy, albo ignorancji w pewien sposób, ale jaka nagroda w postaci dalekowzroczności życiowej czeka za wrotami tego wyznania!
Drogie Kobiety, patrzmy dalej, nie bójmy się siebie nawzajem i na boga rozmawiajmy więcej ze sobą na poważnie! Jesteśmy chodzącymi kielichami napełnionymi po brzegi doświadczeniami, dzielmy się tym, będzie nam łatwiej.
Czego Tobie brakuje między kobietami wokół Ciebie?
Jakie bohaterki masz obok?
Czekam na Wasze historie 💕
Komentarze
Prześlij komentarz