Jak sobie nie wyrwiesz, to nie będziesz mieć.
Audycja będzie zawierała lokowanie produktu, za który niestety nikt mi nie zapłaci, ale głęboko ufam, że robię to dla naszego dobra.
Wiele razy już w swoim 23- letnim życiu byłam zawiedziona, rozczarowana i wykorzystana. Uwielbiam pracę z ludźmi i życie w społeczności. Nawiązywanie nowych relacji i wspieranie kogoś w życiu, jest dla mnie ogromną siłą napędową. Obserwowanie, jak ktoś swoją pracą osiąga sukces, dla niektórych może być denerwujące, dla mnie to kop do działania. Czasem jednak coś nam podcina skrzydła i często jest to nasza decyzja, że tak się dzieje.
Netflix wrzucił serial The Bold Type (polski tytuł, to Dziewczyny nad wyraz), opowiadający o przyjaźni trzech dorosłych kobiet, millenialsów, przechodzących przez rzeczy, które mnie po części też już dotyczą. Mają lepsze i gorsze chwile, ale ostatecznie zawsze mogą na siebie liczyć.
Wczoraj właśnie taka osoba w moim życiu, która zawsze jest moim wsparciem, zapytała się, co mi w ogóle daje oglądanie seriali takich jak ten. To pytanie uruchomiło we mnie monolog na temat świadomości, wzajemnego wsparcia i wysnucia bardzo konretnego wniosku, który przyniósł mi ten serial. Jeżeli czegoś chcesz, to musisz sobie wziąć to sama. Nikt Ci nic nie da, póki po prostu po to nie sięgniesz. Z dnia na dzień się w tym utwierdzam i dostrzegam coraz szerzej.
Nie dostałabym się na studia, gdybym ciężko na to nie pracowała. Nie pracowałabym tam, gdzie pracowałam, gdybym nie sięgnęła po to sama. Nie miałabym wspaniałych ludzi wokół siebie, gdybym sama się nie odezwała. Nie byłabym tak szczęśliwa, jak jestem teraz, gdybym nie podjęła trudnych, lecz potrzebnych decyzji, jak choćby zakończenie pewnych relacji. Nie byłabym szczęśliwa, gdybym nie okazywała szacunku samej sobie, przez właśnie wszystkie te decyzje.
Ciągle żyjemy w przeświadczeniu, że przyjedzie książe na białym koniu, pracodawca sam nas znajdzie, oceny same się poprawią, a my schudniemy od patrzenia na zdjęcia na insta.
Żadna z tych rzeczy się nie wydarzy, dopóki nie weźmiemy życia w swoje ręce. Myślałam, że jak zrobię prawo jazdy, to już będę wszędzie jeździć autem i będę mieć to z głowy. Surprise! Mija 5 lat odkąd zdałam prawko i nie jeżdżę. Dlaczego? Bo nie wsiadam do samochodu, nie próbuję nawet zwalczyć swojego strachu. Efekt? Nie wyrabiam się w życiu z MPK 😂
Zazdroszczę tym, którzy mieszkają w swoich mieszkaniach, mają stabilny dochód i zaczynają swoje życie już w kategorii rodzina. Myślę, że nie tylko ja. Coraz więcej naszych znajomych się zaręcza, rodzą się im dzieci, zmieniają pracę itd. Zapominam czasem jednak, że to, że tak jest, jest efektem ich działania, a nie czekania, aż te rzeczy przyjdą same.
Jest wiele spraw, które nie dają nam spokoju, coś co chcemy zmienić w świecie, coś co nam nie pasuje. Co z tym robimy? Zazwyczaj narzekamy i na narzekaniu nasze działanie się kończy. Ten serial właśnie mocno uświadomił mi, że osiągamy coś w życiu tylko ciężką pracą. Zmieniamy świat tylko wtedy, kiedy faktycznie coś robimy.
Boję się o swoje zdrowie, o zdrowie swoich bliskich - czy choć raz zaproponowałam, że wybiorę się z nimi na wizytę lekarską, albo zabrałam na nią samą siebie? Czy dbam o swoich rodziców? Czy dzwonię do dziadków, czy potem będę płakać jak już ich ze mną nie będzie. To są ciągle wybory, które musimy podejmować. I to nie tak, że raz uznam, ok, zrobię to, i potem już leci. To jest wybieranie za każdym razem od nowa. Za każdym razem wybieram - dbam o siebie, dzwonię do dziadków, zabieram przyjaciela do lekarza, zajmę się dziećmi sąsiadów - nieustanna decyzja i poświęcenie.
Tracimy tyle czasu na pierdołach, a nie na tym co jest naprawdę ważne. Próbujemy spełniać oczekiwania wszystkich dookoła, nie trzymając się tego by spełniać oczekiwania, które zapewnią nasze szczęście. Poświęcamy swoją energię, emocje, uczucia, często mimo tego, że druga strona ma to gdzieś i potrafimy potem jeszcze przepraszać za to, że oczekiwaliśmy po prostu szacunku wobec siebie.
Podążanie za historią Kat, Sutton i Jane, przypomniało mi, że moje szczęście i spełnienie to moja odpowiedzialność, a nie nikogo innego. Zarówno nikt nie może mi go dać, jak i nie możde mi go zabrać.
Ważne jest by pamiętać o tym w swoim życiu. Niech to przesłanie niesie się w świat. Wspierajmy się w naszych działaniach do osiągniecia szczęścia. Kibicuj kumpeli w zdobyciu nowej pracy, bądź oparciem kiedy kumpel potrzebuje zrozumienia i rozwiązania trudnych sytuacji w domu, zajmij się dzieckiem znajomej, która nie wyrabia na zakręcie, żyj, nie zapominaj o sobie, pomagaj i bądź dla tych, którzy naprawdę chcą Twojej obecności w ich życiu, a nie marnuj czasu na tych, którzy na to nie zasługują. Szanuj siebie i swój czas. Im jesteśmy starsi, tym bardziej, myślę, rozumiemy, że czas, to najcenniejsza waluta i coraz ciężej nim się płaci.
Trafiłem tu niechcący, google podpowiedziało mi tą stronę, gdy czegoś szukałem..., tak jakoś gładko się czytało ten tekst, więc dotrwałem do końca. Chciałem dołożyć cegiełkę do refleksji końcowych. To o czym piszesz w prostej linii wynika z wiary, ale tej prawdziwej żywej wiary (jestem katolikiem). Ale jest to bardzo trudne. Niestety większość osób nawet tych wierzących gania tylko za własnym szczęściem i siebie stawia na pierwszym miejscu, a tak jak piękni zauważyłaś, żyjmy nie tylko dla siebie ale również dla innych. Traktujmy innych tak jak sami chcemy być traktowani. Ostatnio w realizacji marzeń i własnego szczęścia zorganizowałem sobie wycieczkę motocyklową, niestety gdy pojawiły się problemy techniczne sam musiałem sobie radzić i nie było nikogo, kto empatycznie wykonał by jakikolwiek gest w moim kierunku. Musiałem sam wyrwać sobie szczęście i zorganizować rozwiązanie problemu. Jakże piękniej by się żyło, gdyby ludzie sami garnęli się do pomocy i wychodzili z własną inicjatywą w pomocy innym nie oczekując niczego w zamian... Nawiasem mówiąc ten stan ma swoją nazwę, to miłosierdzie. Ale spytaj 100 osób czym ono jest a nikt nie udzieli prawidłowej odpowiedzi. Powodzenia w życiu i w szczęściu i w dzieleniu się szczęściem z innymi...
OdpowiedzUsuń